wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 7



Oczami Leona:
Wstałem szybko. Spanikowałem. Przykryłem ją kocem i włożyłem bokserki. Tak nie powinno być. Nieraz wychodzi ze mnie jakiś potwór. On nie przestaje być dla nikogo zły. Chodziłem w lewo i w prawo. Myślałem co zrobić. Nie mogłem zadzwonić po karetkę.

Oczami Violetty:
Ból zaczął odpuszczać. Chyba wracałam do żywych. Jęknęłam. Podniosłam się i oparłam na łokciach. Byłam przykryta.
- Leon? - szepnęłam cicho.
Popatrzył na mnie przerażony.
- Idź do domu i nie wracaj tu nigdy więcej.
- Nie mam siły. Pozwól mi zostać do rana - powiedziałam błagalnie.
Opadłam na materac.
- Jakby coś się działo, śpię w salonie - powiedział i szybko wyszedł.
Pokiwałam głową. Kiedy wyszedł zaczęłam cicho płakać w poduszkę.

Oczami Leona:
To chore. Nie musiałem się zgadzać. Nie musiałem jej ulegać. Uderzyłem pięścią w stół, ale na tyle cicho, żeby się obudziła. Jestem dupkiem. Nigdy więcej nie wpuszczę jej do domu, nie. Przygotuję się na nową misję. Pokonam ją i będzie jak dawniej. Będzie dobrze.

Następnego dnia.

Oczami Violetty:
Wstałam skoro świt, ubrałam się i zeszłam do kuchni, gdzie już był Leon. Stał do mnie tyłem. Nucił coś, kiwał głową i chyba kończył robić śniadanie. Usiadłam przy stole i uśmiechnęłam się. Odwrócił się i podsunął mi talerz.
- Zjedz, potem cię odwiozę.
- Dzięki. - Ugryzłam kawałek tosta, ale nie mogłam go przełknąć. Było mi niedobrze jeszcze po wczorajszej nocy. Żułam go wolno. - Mogę o coś zapytać?
Wziął marynarkę z krzesła.
- Zależy o co.
Popatrzył na mnie dziwnie.
- Czemu taki jesteś? Czemu raz traktujesz mnie, jakbym coś znaczyła, a raz jak zwykłą zdzirę?
- A czy to ważne? Nie wpieprzaj się w moje życie, bo masz swoje.
- Ale od pewnego czasu jesteś jego częścią. - Popatrzyłam mu w oczy.
- To jest nasze ostatnie spotkanie w moim domu, więc od jutra już nie będę.
- Czyli nie ważne co czuję?
- Jestem człowiekiem bez serca. Wiesz o tym. Dla mnie nie ważne co czujesz ty czy ktokolwiek inny. Nikt nigdy nie dowie się czemu tak jest. Jeśli będzie próbował, to prędzej czy później go zabiję - warknął.
- To szykuj się na zabicie mnie - warknęłam.
Wstałam i poszłam do wyjścia.
Złapał mnie za ramiona i przez chwilę patrzył mi w oczy.
- Już nie mogę się doczekać - powiedział i poszedł wgłąb domu.
Wyszłam, trzaskając drzwiami.

Kilka godzi później.

Siedziałam w biurze i robiłam wszystko, żeby dowiedzieć się czegoś o Leonie. Znalazłam ciekawy artykuł o tym, że rodzice katowali go w dzieciństwie i zostali za to skazani na śmierć. On i Van wychowywali się u dziadków. To ciągle było za mało. Postanowiłam zadzwonić do Vanessy. Odebrała po chwili.
- Hej, masz chwilę? - przywitałam się.
- Zależy na co, kochana.
- Potrzebuję pomocy...hmm... opowiesz mi coś o swojej rodzinie?
- CO? - chyba wypluła coś co piła. - Nie mogę.
- Czeeeemu? Vanessa, proszę. To aż taka tajemnica?
- Tak...dla mnie. Dla mnie tak.
- Błagam. Tylko ty możesz mi pomóc. Wiesz, że nikomu nie powiem. Z resztą, należy mi się, bo wydałaś mnie bratu. Powiedziałaś mu, ze o nim rozmawiałyśmy.
- Musiałam mu wygarnąć, że źle cię traktuje. I nie mogę ci powiedzieć.
- Przyjaźnimy się! Nikomu nie powiem. Proszę.
- Nie rozumiesz? NIE MOGĘ. Chcę, ale nie mogę. Nie domyślasz się czemu?
Od razu wiedziałam.
- Czy ten dupek ci groził?
- Akt poufności.
- Trzymaj mnie, bo mu oczy wydrapię. Van, nie pisnę słówka, przysięgam!
- Mój kolega właśnie przyszedł. Kończę, pa-pa, kochana.
- Vanessa! - prawie krzyknęłam.
- Co mam ci powiedzieć?
- Cokolwiek.
- Bil nas. Jego najbardziej. Coś jeszcze? Chcesz wiedzieć jak cierpiał? - zapytała z wyrzutem.
- Nie, nie jestem taka. Dziękuję.
Rozłączyłam się zanim odpowiedziała.

Oczami Leona:
Zbierałam się na misję. Nie miałem za dużo pomysłów. Domyślałem się gdzie mogę szukać. Tylko tyle. Ale Violetta nie jest taka mądra jak myślałem, więc raczej wygram. Gdy dojechałem na miejsce skontaktowałem się z Federico i powiedziałem mu, że ma na nią uważać.
Na moje nieszczęście wpadliśmy na siebie.
- Dzień dobry, Leonie. - Złożyła ręce na piersi.
- Dzień dobry, Castillo. Byliśmy na ty w pracy? - spytałem z lekkim uśmiechem i odszedłem.
- A, wybacz, zapomniałam jaka z ciebie szuja - wymamrotała.
- Wzajemnie.
- Dzięki.
Wszedłem do jakiejś piwnicy i włączyłem podczerwień w okularach, żeby widzieć laser. Nie wiem czemu, ale się stresowałem. Będzie dobrze.
Po jakiejś godzinie znalazłem cenny obraz. Pomyślałem, że poczekam tu sobie na Castillo.
- Verdas - syknęła wchodząc.
Uśmiechnąłem się. Wygrałem.
- Mi też się podoba moje nazwisko.
- Oddaj. - Wyciągnęła rękę.
- Kochanie, spierdalaj.
- Nie żartuję - warknęła. - Oddaj puki ładnie proszę.
- Coś powiedziałem.
- Co? Nie pamiętam. A kojarzysz może Martinę i Jorge Verdasów? Coś ci to mówi? Podobno zostali skazani na śmierć? Dziwne, nie widziałam żadnych blizn.
Gdy usłyszałem ich imiona coś we mnie pękło. Nienawidzę tego. Wtedy zawsze robię się kruchy. Oddałem jej obraz.
- Weź i wmów mi, że wygrałaś - powiedziałem, odchodząc.
Stała chwilę w miejscu, a potem poszła za mną.
- Poczekaj - zawołała.
- Co chcesz?
- Przepraszam. Nie powinnam. Weź.
- Zostaw mnie w spokoju.
- Leon...
- Czego?
- Przepraszam.
- Daj sobie siana - powiedziałem i wsiadłem do swojego samochodu. Szybko odjechałem.

Oczami Violetty:
Wróciłam do domu. Ciągle próbowałam skontaktować się z Leonem, ale nie odbierał nawet z różnych numerów. W końcu postanowiłam zadzwonić do Federico. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Federico. Kto mówi? - odezwał się.
- Violetta. Kojarzysz może?
- Violetta? Violetta... A tak, ta dziw...em, kojarzę.
- Wiem co chciałeś powiedzieć. Ta dziwka, którą przeleciał twój szef. Tak, to ja.
- Co?
- Co, co?
- Powtórz.
- Wiem co chciałeś powiedzieć. Ta dziwka, którą przeleciał twój szef. Tak, to ja.
- Nie wierzę. On z tobą sypia?
- Nie powiedział ci? - przeraziłam się.
- Nieźle.
- Błagam, nie mów mu, bo będzie miał kolejny powód, żeby mnie zabić.
- No, jesteś pierwszą osobą, która aż tak go wkurwia. Szacun. To w czym mogę pomóc?
- Uznam to za komplement. Gdzie jest ten pajac?
- Eeeeeem, nie rozumiem. Nie ma go tu. Coś się stało?
- Nie odbiera telefonu. Powiedz mi, gdzie się pałęta. Mam interes, który nie może długo czekać - powiedziałam. Moje wyrzuty sumienia to bardzo ważny interes. Poza tym, chciałam go pocałować. Cały czas tylko o tym myślałam.
- Nie wiesz tego ode mnie. Jest w klubie Hot Style i pewnie właśnie idzie do łóżka z jakąś laską.
- Zabiję go - syknęłam. - Ok, dzięki. To cześć.
- Poczekaj.
- Tak?
- Dlaczego zabić?
- Skomplikowane - westchnęłam. - To długa historia i pewnie ci kiedyś opowie. Nie mówię dosłownie, spoko. Jutro wróci do biura cały i zdrowy. Najwyżej z kacem. Pozdrów Lu, cześć.
- Jasne. - Rozłączył się.
Od razu pojechałam do klubu i zaczęłam wypatrywać Leona. Siedział przy barze, gadał z jakąś suką i wychylał jeden kieliszek za drugim.

Oczami Leona:
Od razu po misji pojechałem uchlać się do niepamięci. Kiedy już miałem wracać do domu usłyszałem jakieś krzyki ze sceny. Ktoś mnie wołał. Po nazwisku. Odwróciłem się i zobaczyłem dziewczynę, ale nie pamiętałem kim jest. Znałem ją, na pewno.
- Leon, skarbie! - zawołała słodkim głosem. - Chodź tu do mnie.
Zaśmiałem się i podszedłem ze sceny. Ta laska cholernie mi się podobała. Zeskoczyła ze sceny i pocałowała mnie. Złapałem ją, żeby się nie przewróciła i oddałem pocałunek.
- Zabieram cię do domu - powiedziała. - Jesteś spity.
Zaśmiałem się i pocałowałem jej szyję.
- Baaardzooo.
Poszliśmy do wyjścia, a potem do samochodu. Stanęliśmy pod drzwiami. Dom był ogromny.
- Nie mam klucza, otwórz - powiedziała.
- Ja tu mieszkam? - zapytałem.
- Tak, mój drogi. Klucze masz w marynarce.
Sięgnąłem po nie i otworzyłem drzwi. Zamknęła je za nami.
- Wiesz na co teraz mam ochotę? - zapytała.
- Nie wiem, ale chcę się dowiedzieć.
Pociągnęła mnie do jakiegoś pokoju i popchnęła na łóżko. Rozpinałem sobie koszulę, a ona zdjęła sukienkę.
- Myślę, że się znamy - powiedziałem.
- Bardzo dobrze się znamy.
- Kim jesteś?
- A...dowiesz się w swoim czasie - uśmiechnęła się. - Przypomnisz sobie.
Pokiwałem głową i zrzuciłem koszulę. Zsunęła moje spodnie i opadła na mnie.
Pocałowałem jej szyję i zrobiłem na niej kilka malinek.

Oczami Violetty:
Westchnęłam. Był pijany. Ale przynajmniej był blisko. Pocałowałam go namiętnie. Pozbył się mojej bielizny i zaczął przesuwać rękę po moim ciele w dół. Uśmiechnęłam się. Dzisiaj to ja miałam władzę. Wzięłam jego ręce do góry i przypięłam je.
- Jest ktoś, kogo kochasz? - szepnęłam mu do ucha.
- To nie fair - mruknął i poruszył rękami.
- Nawet nie wiesz jak bardzo fair - musnęłam jego policzek.
Jeśli myślisz, że ja się dla ciebie nie nadaję, Verdas, to się przekonajmy - pomyślałam.
Poruszył mocniej kajdankami.
- Suka.
- Oh, no co ty - zaśmiałam się. - Jeśli nie chcesz spędzić nocy na moich zasadach, mogę sobie iść.
- Nie.
- No widzisz, można się dogadać.
Zaczęłam wolno ściągać jego bokserki i całowałam jego brzuch. Potem delikatnie nas złączyłam. Chciałam go rozdrażnić.
- Proszę - jęknął i uniósł biodra.
- Chcesz mnie? - spytałam, oblizując wargi.
- Mój przyjaciel chce - powiedział, a ja wywróciłam oczami.
- A ty? Czego ty pragniesz? - Pochyliłam się nad nim i patrzyłam mu w oczy.
- Chcę coś pamiętać.
- Zła odpowiedź. - Zeszłam z niego. - Obiecasz mi coś?
Wzięłam z torebki telefon i włączyłam dyktafon.
- Zależy co.
- Obiecaj, bo sobie pójdę.
- Obiecuję - powiedział szybko, bez wahania.
- Super. Właśnie obiecałeś mi, że opowiesz mi o swojej przeszłości. Dziękuję. - Wyłączyłam telefon. - Ale rano, bo teraz mamy coś do zrobienia.
Podeszłam do niego i pocałowałam namiętnie, dodając język.
Przywarłam do niego ciałem i zaczęłam się o niego ocierać.
- Proszę cię - szepnął.
- O co, skarbie?
-----
Hej :)
Mamy rozdział :)
Wreszcie :)
Podoba się Wam? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz